Najpyszniejsza z nalewek. Podejrzewana o właściwości
lecznicze, ale walory smakowe są tak duże, że warto popracować nad taką
nalewką, oczywiście alibii może być walka z przeziebieniem. Maliny najlepiej
używać świeże, suche i prosto z krzaka. Owoce powinny być ładne, dojrzałe
lepiej zapłacić troszkę więcej, gdyż to i tak jedna z tańszych ingrediencji w
tej zabawie. Ale poza sezonem śmiało można użyć malin mrożonych.
Składniki:
- 1 kg malin,
- 0.5 kg cukru,
- 0.5 litra spirytusu,
- 1 litr wódki 40%.
Sposób przyrządzenia:
Malin umieszczamy w dużym słoju, malin nie płuczę, taką mam
ideologię, zresztą moja Babcia do soków również nie płukała. Zasypujemy owoce
cukrem i zalewamy spirytusem i wódką. Zakręcamy słój i odstawiamy w chłodne
miejsce na miesiąc. Jednak żeby nie było całkiem łatwo, to raz na dwa dni
należy potrząsnąć słojem, tak aby cukier się dokładnie rozpuścił.
Miesiąc, to minimum, ja staram się przetrzymać w pierwszej
formie malinówkę przez 6 tygodni.
Proces filtrowania:
Mój przyjaciel Grzegorz opanował tę czynność do perfekcji -
powiem szczerze, że w Jego wykonaniu mamy doczynienia z pewnego rodzaju
liturgią. Ja lubię, gdy odrobinę fusów pływa w nalewce.
Do filtorwania potrzebujemy, lejek - może być z sitkiem, ale
i tak należy się zaopatrzeć w:
- pieluchę tetrową,
- lnianą ściereczkę.
Filtrujemy do butelek przynajmniej dwa razy. Nie polecam
filtrów do kawy, chociaż w wielu podręcznikach są polecane, dla mnie to
męczarnia, gdyż bardzo szybko się zapychają.
Gdy butelki są pełne, zakręcamy je i…niestety odstawiamy na
conajmniej 2 tygodnie. Potem, możemy jeszcze raz przefiltrować i mija ledwo
8-10 tygodni i mamy malinówkę, jakiej nie dostaniem nigdzie na świecie.
zaczerpnięte z sieci
zaczerpnięte z sieci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz